Spotkania – część druga
Każdego dnia Kicek przechadzała się wśród puszystych traw i obłoków. Odkrywając nową okolicę, pielęgnowała jednocześnie w myślach szczególnie jej bliską wizję – pewnego dnia znów będzie mogła zasnąć na dobrze sobie znanych kolanach. Oby nie musiała zbyt długo czekać. Miejsce na spotkanie zostało już nawet przygotowane. Niewielki domek otulony szumem wiatru i morskich fal miał wszystko, czego do szczęścia kotu i człowiekowi potrzeba. Wygodna poduszka, miękki koc, kilka książek, unoszący się w powietrzu aromat świeżo zaparzonej kawy i dźwięk muskanych palcami gitarowych strun od czasu do czasu rozpraszający błogą ciszę. Tak, miejsce dla dwojga przyjaciół idealne, również na wzajemne siebie oczekiwanie. Bo koty, chociaż własnymi wędrują ścieżkami, nie zawsze są…
.. i nic nie było już takie samo ..
A więc nie żyje. Nie, to nie jest możliwe. Przecież widzieliśmy się rok wcześniej. Nic mu nie dolegało. Oczywiście, pora świąteczna, to pora chorób, nawet jeśli wirus z początku drugiego dziesięciolecia wymazał ze słownika użytku publicznego jakiekolwiek inne warianty. Fakt, pokasływał, ale to jak zawsze. Za dużo papierosów, za mało troski o samego siebie. Przebyte w dzieciństwie choroby też nie pozostawiły ciała w możliwym do całkowitej regeneracji stanie. A mama mówiła – szalik i czapka. Tak, mama zawsze mówiła. Raz się przytrafi i do końca życia pozostanie. Do końca życia. I koniec przyszedł, tak powiedzieli lekarze. Tak mówili od pierwszych godzin. Że to w zasadzie walka o minuty. Żona w…